Przyznaję, że urodziny Ryśka Riedla to był dla mnie szczególnie emocjonujący wieczór. Podróż w świat, który już nie istnieje, gdzie łączyła nas muzyka, a wszelkie prozaiczne sprawy takie jak pieniądze, czy internet zwyczajnie były dalekie i odległe, albo w ogóle nie istniały. Do czasów kiedy ON stał na scenie, a my wpatrzeni w niego jak w obrazek głodnymi duszami spijaliśmy, każde słowo z jego ust. Tak był ćpunem. Ale co to zmienia? Jego muzyka, pomimo, że konsekwentnie pomijana wstydliwym milczeniem w mediach masowych do dziś ogrzewa serca i targa dusze. I o to przecież chodzi... Reszta powinna być tylko ciszą.
Dziękuję wszystkim, którzy wczoraj pojawili się w Smelly Cat. Dobrze wiedzieć, że jest nas aż tylu...
Sie macie ludzie!
P.S.: Za zdjęcia tradycyjnie dziękuję Aelle Questi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz